poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział pierwszy


Przechadzając się w jednym z wielu parków w Sydney i mozolnie kierując się na uczelnię, nie pomyślałabym, że dzisiejszy dzień będę mogła zaliczyć do tych pechowych. A jednak.
Wszystko zapowiadało się cudownie, z domu wyszłam tak jak zamierzałam i o dziwo, zdążyłam jeszcze wstąpić do pobliskiej kawiarni. Pogoda dziś była naprawdę cudowna. Wychodzące słońce zza chmur i lekki wiaterek, który zabawnie rozwiewał moje włosy. Naprawdę, nie mogłam się przyczepić do niczego! 
Przechodząc obok placu zabaw, niemal potknęłam się o niewielkich rozmiarów piłkę. Podniosłam ją niepewnie i rozejrzałam się dookoła, a kiedy ujrzałam biegnącego w moją stronę roześmianego chłopczyka, uśmiechnęłam się lekko. 
- To chyba twoje.- Pochyliłam się odrobinę podając mu zieloną piłkę.- Musisz bardziej uważać. 
Dziecko chętnie przyjęło swoją zabawkę i nadal się do mnie uśmiechając, mocno ściskał piłkę. 
- Dziękuję- odpowiedział, pokazując przy tym niewielkie dołeczki.
Ten malec jest naprawdę uroczy.
Kiedy chcę już powiedzieć, że powinien wracać, bo ktoś może się martwić jego nieobecnością, słyszę donośne wołanie. 
- Noah, wracaj!- Chłopczyk odwrócił się w stronę dobiegającego go głosu, ja również nie byłam w stanie pohamować swojej ciekawości i lekko zadarłam głowę. Zauważyłam mężczyznę, nie zaraz, chłopaka. Nie widziałam go wyraźnie, ale siedział na ławce, patrząc się w naszą stronę. Na czole miał zawiązaną czarną bandanę, która skutecznie przytrzymywała lekko lokowane włosy przed uporczywym wchodzeniem mu do oczu.
- Muszę już wracać- powiedział chłopczyk, ponownie na mnie patrząc roześmianym wzrokiem.- Brat się o mnie martwi. 
Pomachałam lekko chłopcu na pożegnanie, po czym ten pobiegł z powrotem, a ja ponownie idę w kierunku uczelni. Przez kilkanaście minut wciąż mam w głowie uroczego chłopczyka, który najwyraźniej musiał mieć na imię Noah, jednak po chwili zamarłam, orientując się, że zapomniałam wziąć ze sobą teczki z domu. Automatycznie uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło śmiejąc się cicho. Cholerna niezdara! 
Ten dzień zaczął się zbyt pięknie, abym pozwoliła mu takim zostać. 
Szybko spojrzałam na zegarek zawieszony na moim lewym nadgarstku i zorientowałam się, że mam tylko trzydzieści minut do rozpoczęcia pierwszego wykładu. 
Jak mam zdążyć w pół godziny dojść do domu i z powrotem wrócić na uczelnię? 
Niemal od razu, nie chcąc tracić jeszcze więcej czasu, ruszyłam w kierunku stacji metra. Mimo, że jestem przeciwniczką wszelkich pojazdów niezdrowych dla środowiska, tym razem nie mając wyboru, zdecydowałam się pojechać metrem. Nie mogę znowu zerwać się z historii sztuki. To byłby już czwarty raz w ciągu tego semestru, a profesor Flitz nie puściłby mi tego płazem. 
Wchodząc na stację, prawie od razu zauważyłam pociąg stający na peronie. 
Cholerny pociąg, który miał mnie dowieść do domu! 
Nie zważając na protesty innych ludzi, zaczęłam się energicznie między nimi przepychać. Nie mogę pozwolić na to, żeby uciekł mi sprzed nosa! 

No dobra, i tak się spóźniłam. Wbiegłam zdyszana do auli, zwracając na siebie uwagę każdego studenta i profesora, który spojrzał na mnie z politowaniem. Teraz siedząc na jednym z miejsc tuż obok drzwi, rysuję jakieś przypadkowe wzorki w moim notatniku. Teczka spokojnie leży oparta obok mojej nogi. Cóż, dobre i to, że się po nią wróciłam, bo będzie mi potrzebna do końca tego dnia na uczelni. 
Spełniam swoje marzenie i studiuję malarstwo. Kocham to i wszystko co z tym związane, a na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie życia bez choćby szkicowania. Tylko że idąc na ten kierunek nie przewidziałam, iż wykłady z historii sztuki będą tak cholernie nudne, a facet wykładający ten przedmiot będzie równie wielkim nudziarzem, co sama historia sztuki. Na samym początku roku zdążyłam już mu podpaść, zasypiając na jednym z wykładów.
Tak, historia sztuki to naprawdę okropny przedmiot. 
Po godzinnym wykładzie, nadszedł czas na kilkunastominutową przerwę, później rozpoczął się kolejny. I tak jeszcze trzy razy. Po nich wszystkich byłam naprawdę wykończona i już chciałam wrócić do domu, by zrzucić z siebie niewygodnie szpilki i wskoczyć do wanny wypełnionej gorącą wodą, ale przypomniało mi się, że tydzień temu zapisałam się na warsztaty z rzeźbiarstwa. To śmieszne, teraz kiedy ledwo chodzę, bardzo tego żałuję.
Ociężale ruszyłam w stronę jednej z mniejszych klas, gdzie organizowane są różne warsztaty. Będąc już w środku, rozejrzałam się trochę. Ludzie powoli zabierali się do pracy, wiązali kolorowe fartuchy, inni już sięgali po glinę, czy masę solną. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, zajęłam miejsce obok okna, założyłam na siebie fartuszek i związałam włosy w koński ogon.
Westchnęłam, kiedy sięgając po masę solną, omal nie zbiłam jednego z wazonów wykonanych przez studentów ze starszego roku, które służyły nam za wzór. Nie chcąc wyrobić już jakiejkolwiek szkody, zmoczyłam ręce w letniej wodzie, a następnie zaczęłam formować kształt, tak jak poleciła nam pani Aubrey. Wydawałoby się, że nic w tym trudnego, ale schody zaczynają się dopiero wtedy, gdy musisz wyrobić kształt wazonu na maszynie, która na dodatek się obraca. Wszystko zaczęło wyślizgiwać mi się z rąk i brudzić dookoła, a ja nie szczędząc wyzwisk pod adresem tych kompletnie idiotycznych warsztatów, opadłam wyczerpana na krzesło.
Tak, zapisanie się na rzeźbiarstwo było bardzo złym pomysłem.
- Potrzebujesz pomocy?
Słysząc lekko zachrypnięty głos, uniosłam wzrok spoglądając prosto w zielone oczy patrzące prosto na mnie przez prostokątne okulary z czarnymi oprawkami. Chłopak uśmiechał się do mnie, marszcząc przy tym brwi. Dwa całkiem urocze dołeczki sprawiły, że miałam ochotę położyć na nich palce, a włosy wciąż wchodzące mu do oczu- zmierzwić i unieść do góry.
- W zasadzie, to tak- odpowiedziałam z ogromną ulgą, po czym przecieram ręką czoło w akcie całkowitego wyczerpania.- Kompletnie sobie nie radzę.
Wstałam, a chłopak zajął moje miejsce i już po chwili jego palce zaczęły wyrabiać odpowiedni kształt. Był bardzo dokładny i mimo, że do jego oczu wciąż wpadały kasztanowe kosmyki, a okulary co jakiś czas coraz bardziej zsuwały mu się z nosa, on nie zwracał na to większej uwagi i nadal z wielkim skupieniem kontynuował robienie "mojego" wazonu.
Kiedy skończył, wstał i spojrzał się na mnie wycierając o fartuch brudne ręce.
- Masz coś na twarzy- parsknął śmiechem, wskazując na moje czoło.- Tak naprawdę to chyba jesteś cała w masie.
Jęczę w myślach, od razu wycierając brudne policzki i czoło. Czułam, że mimo wszystko się czerwienię, więc zerknęłam jeszcze raz na stojącego przede mną chłopaka, uśmiechając się niepewnie.
- Cóż, dziękuję. Nie wiem co bym stworzyła, gdybyś mi nie pomógł.- Sięgnęłam po wazon i skierowałam się do pieców, gdzie wkładane są nasze prace.
- Nie ma za co, to było nawet całkiem zabawne- zachichotał, podążając za mną.- Tak przy okazji, jestem Ashton.
Odwróciłam wzrok od ozdabianego przeze mnie wazonu, poprzez zrobienie kilku wzorków kawałkiem drewna i spojrzałam na uśmiechniętego chłopaka.
- Amira- zamruczałam skoncentrowana, wciskając moje arcydzieło na jedną z większych blach.- Jutro też tutaj będziesz?
- Jasne, postaram się być na każdych zajęciach- odpowiedział, mrużąc nieco brwi.- Dlaczego pytasz?
Odwróciłam się w stronę Ashtona, lekko opierając się o blat. Przyglądając się chwilę zdezorientowanemu chłopakowi stojącym z założonymi rękoma na piersi, stwierdziłam, że nie był o wiele wyższy ode mnie, chociaż mogło mi się tak tylko wydawać z powodu mojego dzisiejszego wyboru obuwia, które chcąc nie chcąc- było najgorszym wyborem na świecie. Jest umięśniony, widać to po jego naprężonych ramionach.
Mimo, że tak naprawdę nie wiem o nim nic oprócz tego jak ma na imię, dowiedziałam się jeszcze jednego, gdy tylko zobaczyłam go pierwszy raz.
Ma uśmiech anioła, który niemal od razu mnie oczarował.
- Muszę cię zmartwić.- Rozłożyłam bezradnie ręce i z rozbawieniem kiwam głową na boki.- Ale chyba każdego dnia będziesz robił dwie rzeźby.
Zaśmiałam się lekko widząc jego zrezygnowaną minę.
Jest taki uroczy!
- Muszę iść.- Rozwiązałam fartuszek, zawiesiłam go na swoje miejsce i zabierając torbę z teczką, skierowałam się ku wyjściu z pracowni.- Cześć, Ashton!
Macham mu na odchodne, na co on tylko kiwa głową, lekko wywracając oczami.
Chcąc nie chcąc, wróciłam do domu na pieszo, mijając ten sam park co dzisiejszego ranka. Rozglądałam się w poszukiwaniu uroczego chłopczyka, jednak ku mojemu niezadowoleniu, nigdzie go nie widziałam. 

sobota, 15 marca 2014

Prolog

Miejscami niemal czuję się zawstydzona, że doprowadziłam siebie do takiego stanu.
Siebie.
Ciebie.
Nas.
Wstyd mi również za to, że bez ciebie, jestem nikim. Zapewne nikt nigdy nie zrozumie, jak wielki sprawia mi to ból.
Może tylko ty.

Czuję się beznadziejnie, wiesz? I wiem, że nikt oprócz ciebie nie będzie w stanie mnie ocalić.
Nie umiem się zmienić, ale chcę tylko tego, aby moje wewnętrzne odrętwienie odeszło.

Czasami wciąż zapominam, że nie ma cię już obok. Czasami wciąż wyciągam z szafki dwa kubki z myślą, że zrobię nam herbatę. Nadal nie mogę się przyzwyczaić do pustej połowy łóżka.
I myślę o tobie. Każdego ranka, gdy otwieram oczy i każdej nocy, kiedy je zamykam, choć zdarza mi się to rzadko. Nie ma chwili, kiedy bym o tobie nie pomyślała. O tobie i tym twoim cholernym uśmiechu, który zawrócił mi w głowie i jeszcze nie tak dawno był mój.
Jeszcze nie tak dawno byłeś cały mój.

Wiem, że to ja wszystko zepsułam, sama się o to prosiłam.
Prawdopodobnie już dawno ruszyłeś dalej i nie oglądasz się za siebie, ale proszę cię tak bardzo.
Wróć i pozwól mi  żyć.